Wcześnie rano 1 maja bo już o 6, a właściwie o 7 15, bo jedna druhna zaspała i nie ukrywamy że była to Kalinowska bo nadal nam wisi za to Maca, wyruszyliśmy na 8 dniową wyprawę w 15 osobowym składzie naszymi Land Roverami.do Rumuni. W ubiegłym roku zjeździliśmy region Maramuresz, w tym roku naszym celem był Transylwania czyli ojczyzna Wlada Palownika zwanego Drakulą. Na miejsce dotarliśmy po kilkunastogodzinnej podróży. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od największego wąwozu Turdy, jednego z najpopularniejszych rejonów wspinaczki w Rumunii, którego skalne  ściany sięgają ponad  300 metrów, nieopodal którego spędziliśmy pierwszą noc pod Rumuńskim niebem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Drugiego dnia udaliśmy się do miejscowości Sighisoara, gdzie według niektórych źródeł urodził się sam Drakula. Sighisoara to małe 40-tysięczne miasteczko powstałe na starożytnej dackiej osadzie ze wspaniałym wzgórzem  wpisanym na Listę Światowego Dziedzictw Kulturowego UNESCO. Otoczona murami i zdominowana przez wieżę zegarową Starówka bywa nazywana rumuńskim Carcassonne lub po prostu Perłą Transylwani. Sighisoara od czasu pobytu w niej hrabiego Drakuli nawiedzało pasmo nieszczęść.  Była  kilkakrotnie plądrowana i palona przez obce wojska  i dziesiątkowana przez kolejne epidemie dżumy.  Jest tu też polski choć niechlubny akcent,  w XIX wieku Rosjanie pokonali tu wojska gen Józefa Bema.

 

 

 

 

 

 

Drugi nocleg rozłożyliśmy na pięknej polanie pełnej przekwitniętych mleczy niedaleko Sapartos. Szybka toaleta wieczorna, ognisko  i wspaniałe kiełbaski które po całym dniu wrażeń smakowały jak nigdy.

Rano pobudka składanie namiotów i dalsza trasa. Trzeciego  dnia wyruszyliśmy na trasę chcąc dotrzeć do jeziora, niestety niedźwiedzie które właśnie teraz wpadły na pomysł odwiedzenia tych rejonów i zachowywały się dość  agresywnie i  pokrzyżowały nam plany. Zwiedziliśmy za to po drodze ruiny zamku w Rupea i  miejscowość Braszów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Braszowie które powstało w 1271 roku odwiedziliśmy Czarny Kościół,  największa gotycką świątynie w Transylwani. W Braszowie znajduje się także uważana za najwęższą w Europie ulica Sforii, której szerokość wynosi niewiele ponad 130 cm. Nazwa ulicy Powrozów powstała od profesji mieszkańców  zajmujących się kręceniem sznurów. Braszów można porównać do naszego Krakowa. I to nie tylko pod względem zabytków.

Braszów posiada przepiękny rynek z imponującym Ratuszem Casa Sfatului i Dom Hirsznera,  który pełnił role podobna do krakowskich sukiennic.  W Braszowie stoi także budynek pierwszej rumuńskiej szkoły z w którym już w 1559 uczono po rumuńsku. Tu wydano także pierwszą rumuńska książkę.  Zwiedzanie Braszowa zakończyliśmy właśnie na odremontowanym rynku przy nowoczesnej fontannie gdzie odpoczywaliśmy w chłodzie bijącym od spadającej wody.

 

 

 

 

 

 

Nazajutrz obudziło nas słońce,  które momentalnie rozgrzało namioty i  obudziło wszystkich ze snu.  Dzień rozpoczęliśmy zwiedzając przepiękny zamek  Peles w miejscowości Sinaia niedaleko Braszowa.

Zamek Peles u szczytu gór Bucegi zbudowany XIX wieku przez Karola I,  pierwszego Rumuńskiego monarchę i dzięki niesamowitej pracy projektantów z Włoch, Anglii i Niemiec zyskał miano Perły Karpat. Po zamku zaliczyliśmy bardzo kręta drogę wiodąca serpentynami ,  gdzie po drodze mijaliśmy kilka samochodów które nie dały rady. Na miejsce dotarliśmy późnym wieczorem. Szybkie rozłożenie namiotów na campingu, krótkie ognisko i zasłużony sen.

Kolejnym etapem wyprawy dnia był zamek hrabiego Drakuli w Bran. Zamek  powstał w latach 1377 - 1382 z rozkazu Króla Ludwika Andegaweńskiego i miał strzec przełęczy i szlaków handlowych  przed Turkami. Zamek składa się z kilku rozbudowanych baszt z niewielkim dziedzińcem z charakterystyczną studnia wykopaną na głębokości 57 metrów i typowo polską attyka w kształcie jaskółczego ogona zbudowana przez Gabona Bethlena w 1619 roku,  po pożarze warowni.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kręte i ciasne korytarze, strome drewniane schody, wszystko eleganckie czyste a zarazem stanowiące niesamowity klimat tajemniczości bez zbędnego przepychu czy komercji.  Historia  Drakuli opisana w kilku językach, fotosy z filmów i starodawne wyposażenie zamku robiło swoje.

Wieczorem dotarliśmy do polany przy Cabana Plaiul Foii, gdzie tym razem wśród stokrotek rozłożyliśmy obóz nad pięknym górskim potokiem nie przeczuwając jakie niespodzianki przyniesie kolejny dzień.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Następnego dnia zaplanowaliśmy kolejny etap górskimi bezdrożami. Etap na którym przetestowaliśmy nasze samochody i ich stan techniczny. Zaczęło się niewinnie od urwania tylnego chlapacza przy przejeździe przez górski potok a skończył na oberwanym krzyżaku wału napędowego,  i przegrzaniu hamulców podczas zjazdów. Po kilkugodzinnych naprawach na zboczu góry udaliśmy się w dalszą podróż. Trasa była kręta wąska miejscami pokryta jeszcze pozostałościami śniegu, miejscami głębokimi koleinami wypełnionymi wodą błotem.

Wspięliśmy się samochodami  na wysokość ponad 1600 metrów nieopodal szczytów Ciuma i Tagia,  później stromymi zjazdami lawirując z jednej strony między osuwającymi po zimie się skarpami  z drugiej nad rozmytymi brzegami urwiska dotarliśmy po kilkudziesięciu kilometrach leśnej głuszy ponownie do cywilizacji.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ostatnim obiektem wyprawy był wspaniały średniowieczny zamek warownia z XIV wieku w miejscowości Hunedoara symbol panowania Węgierskiego w Siedmiogrodzie. W zamku najbardziej przypadła nam do gustu wspaniała gotycka sala rycerska  z krzyżowo-żebrowym sklepieniem wspartym na dwóch rzędach ośmiokątnych  filarach z granitu.

 

 

 

 

 

 

 

Niestety ze względu na występowanie w okolicy złóż żelaza nieopodal zamku, za czasów Causecesku powstał kombinat przemysłowy,  który przesłonił zamek i niemiłosiernie zeszpecił krajobraz. Mimo tego ogrom zamku sprawiał niesamowite wrażenie.

Wieczorem w drodze na nocleg zaczęło się chmurzyć i nagle lunęło. Musieliśmy chronić nasze bagaże dodatkowymi plandekami. Padało tak że nie było sensu rozbijać namiotów. Obraliśmy kierunek na Węgry gdzie zaplanowaliśmy ostatni dzień wyprawy na campingu i odpoczynek w zespole basenów termalnych.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na camping dotarliśmy około północy. Tu przywitała nas zdecydowanie lepsza pogoda i zapach świeżo skoszonej trawy prawie taki, jak w Górach Świętokrzyskich podczas rajdu na Naszej Piątej Trasie. Rozbicie namiotów zajęło nam dosłownie kilka minut. W tym czasie Inga z Anią miały czas nawet na postawienie bramy.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rano bardzo późna pobudka, śniadanie, pierwszy gorący prysznic od kilku dni  i mogliśmy się oddać rozkoszy w zespole  różnych basenów.

Wieczorem czekała nas miła niespodzianka gospodarze zaprosili nas na tradycyjny Węgierski poczęstunek.  Zjedliśmy wspaniały gulasz a na deser słodkie pyzy ze śliwkami i serem.  Żal było odjeżdżać po takim przyjęciu i lenistwie w basenach.  Wstaliśmy o 4 rano, po cichu złożyliśmy nasze namioty i o 5 rano wyruszyliśmy w drogę powrotną.